Nie chciałem nic mówić, a bardzo się bałem Nie chciałem się łudzić, a tylko kochałem Nie chciałem być taki, a taki się stałem Nie ma już Kuby, którego poznałeś Czuję jak nie ja, głos brzmi obco I odwiedziłem kilka dziwnych miejsc I nie wiem, jak do tego doszło Jestem marzycielem wciąż, jak Ozzy Osbourne
Legia wyżej nacisnęła na rywala, a piłka trafiła do reprezentanta Azerbejdżanu. Trudno powiedzieć, co na myśli mieli obrońcy Leicesteru, którzy pozwolili piłkarzowi Legii oddać strzał. Zaskoczony Kasper Schmeichel nie zdążył zareagować, a piłka – odbijając się jeszcze od słupka – wpadła do bramki. Tak, to prawda.
Jak to sobie teraz czytam, to stwierdzam, że owszem, jesteśmy nudni :D by SSChicken #6. Skłamałem pewnej dziewczynie, z którą pisałem, że kocham biegać. Nie wiem, jakim cudem uwierzyła, bo byłem gruby. Po tym, jak to napisałem, naprawdę zacząłem biegać. Minęło 5 lat, a ja schudłem ze 135 do 80 kg. Myślę, że to całkiem
Internauci masowo wrzucają memy dotyczące aneksji Kaliningradu przez Republikę Czeską. Jak do tego doszło? – Niewinna petycja przerodziła się w świetny trolling. Zobacz też: Referendum zakończone sukcesem. Kiedyś Kaliningrad teraz Královec. Zobacz też: [Memy] Czesi śmieją się z Putina. Chcą przyłączenia Kaliningradu
.
TDLR: chyba trochę naiwny punk widzenia na fanatyzm i kilka pytańO kupa, tutaj idziemy znowu. Za każdym razem, kiedy loguję się na mojego ThrowAwaya mam nadzieję, że to już ostatni raz i już nie będę go potrzebowała, ale znowu mam rozkminę nienadającą się na wydarzenia za oceanem dały mi trochę do myślenia. Nie odkryję Ameryki mówiąc, że społeczeństwo nam się zradykalizowało. Czy to w Stanach, czy w Polsce, schemat właściwie jest dosyć podobny, ale to o Polsce chciałabym porozmawiać.Na wstępie zaznaczam, że nie jestem oświeconą centrystką, nie sympatyzuję z radykałami i ***** *** (i Ko*fę).Polityką w zasadzie interesuję się od niedawna, wielu rzeczy z czasów poprzednich władz nie pamiętam, wiele mnie nie obchodziło. Postawa niezbyt obywatelska, ale dosyć powszechna, przynajmniej jeszcze parę lat temu. Z tego braku wiedzy pewne rzeczy mi umknęły. A tak konkretnie - jak i kiedy wszystko się tak bardzo spierdoliło? Z czego wynika ten cały fanatyzm i co siedzi w głowach ludzi uważających Trumpa czy Kaczyńskiego za ludzi godnych narażania własnego życia i zdrowia?Wychowałam się w ""lewackiej"" rodzinie. Oczywiście cieszę się, że nigdy nie miałam robione pod górkę przez płeć czy poglądy, nie byłam zmuszana do chodzenia do Kościoła, a mieszkanie w dużym mieście daje mi ogromną przewagę przy starcie w życie. Niepokoi mnie natomiast jedna rzecz - to jak szybko przez moich bliskich została podjęta Pisowska narracja. Narzekanie na przysłowiowe słoiki w moim domu było zawsze, ale poziom pogardy z jaką teraz mówi się tu o ludziach z wiosek i miasteczek, o ludziach biednych i bez wykształcenia jest zatrważający (kwiatki z ostatnich lat: kredyty biorą ludzie głupi, nieumiejący odłożyć pieniędzy na mieszkanie; wsiochów nie powinno się wpuszczać do miast; między Polską A i B należy postawić mur; pielęgniarki dużo zarabiają i niech przestaną pierdolić; wyzywanie losowych osób z prawicy od pedałów; wyśmiewanie wierzących za wiarę - a nie za Kościół [pieniążki na chrzty i wesela nadal wykładają tak na marginesie] itd., macie obraz).Nie rozgrzeszam TVPowskiej szczujni ani nie mówię, że moje doświadczenia są uniwersalne. Mówiąc szczerze, nie wiem na ile odrealnienie niektórych osób w mojej rodzinie jest powszechne, wstydzę się części ich poglądów i nigdy z nikim nie gadałam na ten temat. Zastanawiam się natomiast - czy to nie takie właśnie pogardliwe postawy popychają pewnych ludzi w ramiona populistów serwujących czarno- biały obraz świata? W końcu dokładają się do narracji "oni kontra my" i serwują Pisowcom argumenty na talerzu. I czy opozycja przed I kadencją *** nie miała podobnych zapędów? (Pytam szczerze - pamiętam jedynie pojedyncze przebłyski z tamtych czasów).Rozumiem frustrację, sama zweryfikowałam kilka znajomości w ostatnich miesiącach, ale boję się, że osiągnęliśmy już punkt bez odwrotu. Czy w tak spolaryzowanym społeczeństwie da się w ogóle jeszcze coś wypracować, czy ten kraj już naprawdę jest spisany na straty? Czy na tym etapie deradykalizacja jest jeszcze w ogóle możliwa?
Ludzi online: 3823, w tym 77 zalogowanych użytkowników i 3746 gości. Wszelkie demotywatory w serwisie są generowane przez użytkowników serwisu i jego właściciel nie bierze za nie odpowiedzialności.
Wyświetlenia wpisu: 2 026 W styczniu obroniłam licencjat pt. „Prywatność dzieci w Internecie wobec praktyk rodzicielskich w świetle literatury przedmiotu i badań własnych”. W związku z tym rozpoczynam serię postów popartych solidnym researchem, badaniami i doświadczeniami moimi oraz innych rodziców. Będą to przeredagowane materiały z mojej pracy oraz zupełnie nowe teksty. Dzisiaj opowiem o utracie kontroli nad własnym wizerunkiem, czyli o zjawisku wirusowego udostępniania (ang. going viral) na przykłądzie moich własnych doświadczeń. „Jak do tego doszło, nie wiem…” 1 czerwca 2016 roku z okazji dnia dziecka dodałam na swojego bloga pt. „Einar – przyjaciel z dzieciństwa, z którym nie rozmawiałam”. Zawierał on kilka zdjęć wykonanych w latach 90. ubiegłego wieku i przedstawiał dwójkę dzieci – mnie oraz mojego znajomego z Norwegii. Do tej pory w sieci udostępniłam już z różnymi ustawieniami prywatności tysiące zdjęć i nigdy nie zdarzyła mi się kradzież własności intelektualnej. Kilka tygodni później jeden z moich znajomych na Facebooku wysłał mi link do mema utworzonego w oparciu o moje zdjęcie. Był to dość miły mem, bo zachęcał do oznaczania znajomych, których zna się od dzieciństwa. Znajdował się w nim niewielki błąd ortograficzny (dostrzegasz go?) Mój blog nie został jednak w żaden sposób oznaczony, podlinkowany, wspomniany. Poczułam straszną frustrację i złość, ale też ucieszyłam się, że przed opublikowaniem zdjęć zapytałam kolegi o zgodę na publikację. Byłoby głupio, gdyby nasza współna fotka wylała się na pół internetu bez jego wiedzy… Znacie tego mema? Ta dziewczynka to trzyipółtetnia ja. 🙂 Wirusowe udostępnianie i bezradność Najpierw pisałam do osoby, która opublikowała zedytowaną fotografię, ale ona nie odpowiadała. Wszystko wskazywało na to, że jest to fake konto założone dla like’ów Po zgłoszeniu naruszenia praw autorskich do Facebooka, fotografia zniknęła. Wkrótce profil został usunięty. Ale po krótkim czasie zdjęcie pojawiło się znowu. Od tamtego czasu widywałam je na różnych portalach i stronach na Facebooku ponad 20 razy. Prosiłam o usunięcie w wiadomościach prywatnych lub od razu zgłaszałam naruszenie praw autorskich do Facebooka. Czasami zgadzałam się, by zdjęcie pozostało w sieci i prosiłam o podanie źródła. Oto nazwy niektórych fanpage’y, na których pojawił się sympatyczny mem z moim udziałem: • „Kiedyś było jakoś fajniej” • „Moja zajawka to hip hop i trawka” • „Club Capitol” • „Życiowa dziewczyna”, a za jej pośrednictwem – grupa „BYDGOSZCZANIE” • „Hity PRL” • Adam Grześkowiak – profil prywatny użytkownika • Bartłomiej Tałaj – profil prywatny użytkownika • Michael Mrowicki – profil prywatny użytkownika • „Demotywatory” • „Dobre chłopaki” • „Besty” Dlaczego nie mam wszystkich nazw? Zmęczylam się i przestałam notować. Na początku dosłownie rzucałam się z frustracji i złości, wylewnie dziękowałam znajomym za zgłaszanie mi nowych kopii czy wersji mema. A później odpisywałam już tylko „dzięki, spoko” i czasem nawet nie robiłam nic w kierunku, żeby Facebook się tym zajął. Minęło roku od tamtego czasu, a mem ciągle na nowowypływa – raz częściej, raz rzadziej. Jakoś tak sezonowo 😉 Za każdym razem ma od kilkuset do kilkunastu tysięcy reakcji oraz komentarzy i kilka do kilkudziesięciu udostępnień. Administratorzy fanpage’y nigdy nie udostępniali źródła, ponieważ go nie znali, a kiedy do nich docierałam z informacją, zazwyczaj post już tracił na popularności. Zdarzało się też, że nie otrzymywałam odpowiedzi, bądź spotykałam się z opinią, że nie można stwierdzić, czy mam prawo do zdjęcia. Smak (wątpliwej) sławy Zależało mi na promocji mojego bloga i ucieszyłby mnie ten cały rozgłos, gdyby pod każdym ze zdjęć od początku widniał odnośnik do źródłowego posta. Niektórzy znajomi gratulowali mi sławy, ale trudno nazwać przyjemną sytuację, kiedy jest się sławnym z powodu kradzieży własności intelektualnej i nie odnosi się z tytułu wirusowych reakcji internautów żadnego zysku. Zdarzyło mi się już, podczas poznawania kogoś nowego, zapytać czy kojarzy mem „oznacz znajomego” ze zdjęciem dwójki dzieci. No i niektórzy kojarzą. Więc gdybym sobie nie życzyła rozpowszechniania mojego wizerunku, a stała się rozpoznawalna, ponieważ mój rodzic wrzucił zdjęcie do sieci bez mojej wiedzy – mogłabym mieć pretensje, prawda? Prawo Murphy’ego to tylko ponury żart, ale tutaj się sprawdza – chciałam mieć rozgłos – poza moimi znajomymi nikt nie wie, że to ja (choć to i tak grono kilkuset osób – więc spore). Gdybym tego nie chciała – zapewne plotki rozeszłyby się bardzo szybko. Ktoś może prychnąć i powiedzieć, że to nie ma żadnego znaczenia, a mem był miły i no i spytać, o co ja w sumie się pruję… Takie reakcje już mi się zdarzały. Wyjaśniam więc. Zdjęcie użyte w memie od zdjęć udostępnianych przez rodziców sieci różnią dwie rzeczy. Osoby znajdujące się na nim obie wyraziły zgodę na publikację wizerunku, i to po ukończeniu 18 roku życia. Mimo to emocje, które mi towarzyszyły, gdy dowiadywałam się o kilku pierwszych publikacjach mema, są trudne do opisania. Czułam się jednocześnie zirytowana, bezradna, zdesperowana. Nietrudno sobie wyobrazić, jak może się poczuć osoba, której wizerunek zostanie wykorzystany do stworzenia mema o mniej lub bardziej przyjemnej treści, podczas gdy zdjęcie w pierwotnej formie trafiło do sieci bez jej świadomości. Na szczęście mój znajomy się nie gniewał i jako pracownik instytucji kulturalnej uznał pojawienie się w sieci mema za ciekawe zjawisko społeczne. Można polemizować, że mieliśmy wraz z chłopcem ze zdjęcia szczęście, ponieważ mem ma przyjemny wydźwięk, a z każdym jego pojawieniem się można było przeczytać setki historii znajomości od żłobka, przedszkola czy szkoły podstawowej. Jednak równie dobrze zdjęcie to mogło posłużyć do mema o treści mniej neutralnej, przykładowo „oznacz kumpla, który zawsze miał powodzenie u kobiet”, czy nawet obraźliwej (pozwolę sobie nie wizualizować już tych treści). Zresztą nazwa fanpage’a „Moja zajawka to hip-hop i trawka” to nie jest fanpage, z którym bym się zdecydowała na jakąkolwiek współpracę, bo moją zajawką nie jest ani hip-hop, ani trawka. 🙂 Zdjęcie zostało wpuszczone w sieć i spotkało się z masowym entuzjazmem, więc już nigdy nie odzyskam całkowitej kontroli nad nim. Pogodzenie się z tą sytuacją zajęło mi ponad dwa lata i skłoniło do wielu cennych refleksji nad granicami prywatności dzieci, szczególnie tych najmniejszych, które nie mogą nawet wyrazić swojego zdania. Nie uważam oczywiście, że powinniśmy natychmiast przestać wrzucać jakiekolwiek zdjęcia dzieci do sieci. Swoimi badaniami oraz przemyśleniami chcę jednak zwrócić uwagę, że to nie jest coś, co można robić bez planu i głębszej refleksji. Jeśli masz na koncie podobną historię, bądź chcesz napisać, co o tym wszystkim sądzisz – daj mi znać w komentarzu.
jak do tego doszło nie wiem memy